Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przy biurku w gabinecie, lub na drabince w bibljotece, wydobywającego z półek wśród tumanów kurzu rozmaite foljały.
Pokoje pana Michała Runickiego, od lat nazywanego w Wysokich Progach „jaśnie panem starszym“, nigdy nie bywały sprzątane ani wietrzone. To też okna tu stały się z biegiem czasu nieomal nieprzezroczyste, na meblach, pod meblami, na dywanach i oknach, na portjerach i firankach zalegały pokłady kurzu, a powietrze było kwaśne i gorzkie od dymu niezliczonej liczby papierosów, wypalanych w ciągu dnia i nocy przez pana Michała.
Czasem, gdy raz na dwa, lub raz na trzy tygodnie Leonowi udało się dorwać do tego śmietniska, zdążył zaledwie zgrubsza zamieść pokoje i wygarnąć stosy niedopałków oraz zmiętych szpargałów, zdarzało się to jednak rzadko, gdyż pan Michał prawie nigdy nie zapominał, schodząc na obiad, pozamykać drzwi na klucz.
Poza codzienną okazją obiadu nie opuszczał swoich pokojów wcale.
Kiedyś, na początku swojej służby w Wysokich Progach, Leon próbował z tem walczyć, z biegiem czasu wszakże przekonał się, że niczego nie uzyska. Pod tym względem pan Michał Runicki był zawziętym pedantem. Dochodziło do tego, iż nawet dawniej za swoich młodszych lat, kiedy od czasu do czasu wyjeżdżał do Warszawy lub Paryża na kilka miesięcy, nie pozwalał niczego tknąć w swoich pokojach i zamykał je na wszystkie spusty. Pani Runicka wówczas kazała mechanikowi otwierać drzwi wytrychem, a gdy pan wstawił amerykańskie zamki, do jego apartamentów dostawano się po drabinie przez okno. Po każdem takiem sprzątaniu, chociaż Leon własną głową ręczył, że nie tknięto ani jednej