Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ IV

Pałac w Wysokich Progach, wielki masywny budynek w stylu późnego renesansu rozpierał się szeroko w starym parku, zamykając klamrą rozłożystych skrzydeł olbrzymią mozaikę trawników. W środku przed wyniosłą fasadą leżała ogromna kamienna misa wodotrysku, widocznego aż z szosy przez długą grabową aleję.
Wokół rozchodziły się promieniście strzyżone szpalery zatapiając się w ciężkiej, bujnej zieleni drzew. Z prawej strony połyskiwały w słońcu odległe szybki inspektów, z lewej sterczał ponad konarami lip, dębów i klonów żółty komin gorzelni, królujący wśród pięknych murowanych stodół, stajen i innych zabudowań gospodarskich. Za pałacem potężnemi podestami, niby olbrzymie schody z polerowanego srebra, schodziły ku niekończącym się niskim łąkom rybne stawy.
Na horyzoncie wąziutką linijką czerniał las rozcinający w przejrzystem powietrzu blady błękit nieba od świeżej zieleni łąk wyrazistą czarną smugą.
W pałacu ranek zaczynał się późno. Pierwszy dzwonek odzywał się w pokoju kredensowym zwykle około dziewiątej. Wówczas Leon nie spiesząc się odpasywał fartuch, w którym froterował i sprzątał parterowe pokoje, brał przygotowaną już tacę z herbatą i z sucharkami i szedł na górę do pana starszego, zastając już go zwykle