Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wery! — przerwała mu. — Masz rację, jesteś tchórzem, a zresztą... Zresztą, dowidzenia.
Zawróciła na miejscu i dopędził ją dopiero przy taksówce, Wsiadała właśnie i podawała adres hotelu Mieszczańskiego.
— Magduś! — usiłował ją zatrzymać.
Wychyliła się i powiedziała z uśmiechem:
— Żegnam pana i dziękuję za miłe towarzystwo.
Zatrzasnęła drzwiczki i taksówka ruszyła.
Ksawery szybko oprzytomniał. Najmądrzej byłoby pojechać za nią. Niestety, nie miał pieniędzy nawet na tragarza, który ulokował jego rzeczy w następnej taksówce.
— Nie mam drobnych — zwrócił się Runicki do szofera — Niech pan da tragarzowi dwa złote i do Bristolu.
W hotelu powitano go jak zawsze z niezmienną radością. Portjer uregulował należność taksówkarza i wśród ukłonów wręczył Runickiemu paczkę listów. Wpakował je bez przeglądania do kieszeni i nie wchodząc na górę, zaraz z budki telefonicznej połączył się z hotelem Mieszczańskim.
— Tam przed chwilą przyjechała pani Nieczajówna, czy tak?
— Tak jest — odpowiedziano.
— Proszę mnie połączyć z jej numerem.
— W numerach nie mamy telefonów, ale w tej chwili poprosimy na dół. A kto prosi?
— Runicki.
Czekał kilka minut, aż w słuchawce odezwał się ten sam głos:
— Pani Nieczajówna powiedziała, że nie podejdzie i żeby pan nie dzwonił.
Ksawery odłożył słuchawkę. Gdyby miał pieniądze, pojechałby do niej natychmiast...