Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co ma być, niejasną, niesprecyzowaną, ale przecież główną rolę powierzał Magdzie.
Tragarze nieśli walizki w ogromnym tłoku przez długi peron. Ksawery mocno trzymał Magdę pod rękę, by nie zgubić jej w tłumie. W pewnej chwili spotkał jej uśmiechnięte oczy i bez namysłu powiedział:
— Gdybym spotkał cię dawniej, gdybym dawniej cię poznał, kiedy jeszcze byłem bogaty, prosiłbym, byś zechciała zostać moją żoną.
I zapytał:
— Czy zgodziłabyś się?
— Nie wiem — odpowiedziała poważnie. — Nie wiem, jakbym postąpiła wtedy, ale wiem, że gdybyś teraz wpadł na taki pomysł... nie odmówiłabym napewno.
— Chyba żartujesz — zaśmiał się.
— Spróbuj!
Zatrzymała się i patrzyła mu prosto w oczy.
— Dziś to byłoby szaleństwem — wzruszył ramionami.
— Więc zdobądź się na szaleństwo — powiedziała z naciskiem.
Przepływający niecierpliwą falą tłum potrącał ich i spychał. Oboje jednak nie spostrzegli tego.
— To nie miałoby żadnego sensu — zawołał prawie z przerażeniem. — Pomyśl sama!
— Już pomyślałam.
— Magduś! Ja przecie nie mam prawa. Jaka byłaby nasza przyszłość?!
— Słowem, nie chcesz mnie?... Powiedz szczerze. Nie będę miała o to żalu do ciebie. Nie chcesz?
— Ach, nie to... Wiesz, że niczego bardziej nie pragnąłbym. Tylko inna rzecz...