Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie wyrastając w sferze drobnych kupców i handlu mięsem, musiała otrzaskać się z interesami, a przynajmniej nauczyć się patrzenia na życie od tej właśnie strony. Dopiero, gdy wspomniała mimochodem o tem, że przez dłuższy czas prowadziła administrację Złotej Maski, odetchnął z ulgą: bądź co bądź jej doświadczenie nie wywodziło się z jatki, co byłoby najbardziej przykre.
Jednakże Ksawery, zdumiewając się rzeczowością Magdy, nie mógł nie dojść do wniosku, że jej zmysł życiowy jest prostem następstwem instynktu właściwego środowisku ludzi, których egzystencja składa się ze zdobywania i z ciułania pieniędzy, z dorabiania się. I jakkolwiek dotychczas nie odczuwał dla takich instynktów nic poza obrzydzeniem, musiał teraz w duchu przyznać, że w walce o byt, w walce narzuconej dziś przez kryzys jemu i tysiącom innych ziemian brak tego instynktu równa się niemal konieczności przegranej.
To, co go tak raziło i gniewało zawsze w naturze rządcy, pana Pieczyngi, wydało mu się teraz u Magdy cenną i godną zazdrości zaletą. Zresztą nie było to tosamo. Pan Pieczynga miał w swojem rozumowaniu coś chłopskiego. Jego ciągłe „przetrwać“ lub „przetrzymać“ powtarzały się w każdej dyskusji, a raczej w każdem narzekaniu. Natomiast Magda, chociaż podobnie myślała o różnych wyrzeczeniach się, jednak miała i ten pęd naprzód.
Dojeżdżali do Warszawy. Runicki ani się spostrzegł, jak szybko minęły godziny. Dopiero światła dworca uprzytomniły mu, że to już wieczór.
Jak przed miesiącem, gdy wyjeżdżał, nie chciało mu się myśleć o zbliżającej się katastrofie, tak i teraz odpędzał uparcie powracający niepokój. Ale teraz z innych powodów. W tedy wiedział, że niema żadnego ratunku, teraz zaś poddawał się nadziei, że jakoś to będzie, a w tem,