Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swoich intencyj, a że nerwy miał już zupełnie roztrzęsione, znów do oczu zaczęły się cisnąć łzy.
— Przecie ja panią kocham. Nikogo w życiu tak nie kochałem, jak panią... — mówił rozedrganym głosem. — Przecież moja rozpacz z utraty majątku jedynie dlatego jest tak beznadziejna, że właśnie teraz, kiedy pierwszy raz w życiu znalazłem kogoś, komu... dla kogo...
Zakrył twarz rękami i zaszlochał.
Prawie przemocą odciągnęła jego ręce i zaczęła całować wilgotną twarz.
— Wery — szeptała — mój Wery... No, nie płacz, nie płacz...
Pociąg zatrzymał się na jakiejś większej stacji, do przedziału weszło dwuch panów. Widocznie jednak zorjentowali się, że trafili tu nie w porę, gdyż chrząknąwszy kilka razy przenieśli się gdzieindziej.
Przez całą drogę, aż do Warszawy, Runicki opowiadał Magdzie o Wysokich Progach i o stanie swoich interesów. Niespodziewanie dla samego siebie ożywił się i znacznie się uspokoił. Nawet na przyszłość nie patrzał już w tak beznadziejnie czarnych kolorach. Już samo to, że Magda z rzeczowem i niesłabnącem zaciekawieniem wypytywała go o wszystko, że żywość jej zainteresowania i zdumiewająco łatwa orjentacja nadały rozmowie charakter niemal konferencji, że szybko przechodziła do sprawy nad wszelkiemi wstawkami natury emocjonalnej, już samo to wywoływało wrażenie jeżeli nie nadziei, to przynajmniej swego rodzaju próby zaradzenia w sytuacji, która według Magdy nie była pozbawiona możliwości ratunku.
Nie mógł pojąć, skąd tak młoda dziewczyna i do tego aktorka nabrała tyle zmysłu do interesów. Przypuszczał, że wynikało to z jej nieszczęsnego pochodzenia. Widocz-