Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dancingi, w dzień grywano w ping-ponga i w różne gry pokładowe.
Gdy „Sarmatia“ znalazła się znowu w znanym już kanale Kilońskim, wszystkich ogarnęła melancholia powrotu. Ostatni wieczór podróży został upamiętniony wielkim balem pożegnalnym, a nazajutrz o świcie na horyzoncie zamajaczył znajomy kontur półwyspu helskiego.
Spakowane bagaże piętrzyły się w kabinach. Runicki stał z Magdą przy burcie i zdenerwowany w najwyższym stopniu, już nie zwracając uwagi na współtowarzyszów, porywczo głaskał jej ręce.
— Nie zapomni mnie pani?... Magduś!... Prawda?... Nie zapomnisz?...
— Nie zapomnę.
Oboje nie umieli ukryć wzruszenia. Ile razy jednak któreś z nich zaczynało mówić o przyszłych spotkaniach, o projektach i zamiarach, rozmowa urywała się. Magda czuła nierealność tych planów, Runicki zaś nie mógł zdobyć się w takiej chwili na tyle cynizmu, by okłamywać ją, właśnie ją, bo siebie przecie nie mógłby już teraz oszukać. Pasemko ziemi coraz bliżej i bliżej rosło, rozszerzało się, nabierało kolorów, stawało się rzeczywistością. O ile tam, na dalekich morzach, w odległości tysięcy kilometrów, próby zasugerowania samemu sobie wiary w możliwość, w prawdopodobieństwo wspólnych projektów przychodziły łatwo, o tyle teraz, twarzą w twarz z rzeczywistością, byłyby wręcz bezczelnem oszustwem.
Na pokładzie gorączkowy ruch, bieganina, nawoływania się, wytwarzały atmosferę przykrego podniecenia. Obawa rewizji celnej, wertowanie rozkładu pociągów, niepokój o walizy, pożegnania, zapisywanie adresów, wymiana zdjęć fotograficznych — wszystko to przesycało tłum ludzi elektrycznością.