Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uniemożliwi sprzedanie, czy zastawienie czegokolwiek dla zdobycia pieniędzy na dojazd do Warszawy.
Nie, na takie zwierzenia nie mógł sobie pozwolić. Należało utrzymać się w tym samym tonie do końca. Zapewne, w Warszawie Magda łatwo się dowie o licytacji Wysokich Progów, lecz wówczas on nie będzie musiał świecić przed nią oczami.
W ogóle po przyjeździe do kraju nie zobaczy jej więcej. Na myśl o tem odczuwał dziwne podrażnienie i niezadowolenie z siebie samego. Usiłował jednak napróżno wynaleźć jakiś dobry sposób umożliwienia dalszych stosunków. Zdawało mu się, że wprost nie potrafi wyrzec się towarzystwa Magdy. Kilka tygodni, spędzonych razem w takich warunkach, jak na okręcie, wytworzyły atmosferę zżycia się, jakby nie rozstawali się z sobą przynajmniej kilka lat. Zresztą i Magda to samo odczuwała.
— Wprost wierzyć się nie chce — mówiła — że już za kilka dni rozstaniemy się.
— Bo też nie rozstaniemy się — zapewniał, spuszczając oczy. — Będziemy się widywali. Ja nie wytrzymam bez mojej słodkiej samarytanki. Musimy często widywać się.
— O nie, — zapewniała. — To już nie będzie to samo. Ja będę musiała pracować, bardzo dużo pracować. Daj Boże, bym otrzymała jakieś możliwe engagement... A pana pochłoną pańskie sprawy, stosunki, interesy, zabawy... Nie, Wery, nawet nie chciałabym widywać się z panem. Bo i poco?... Spędziliśmy pięknie tę podróż — i koniec.
A podróż kończyła się rzeczywiście. Po silnej atlantyckiej fali w zatoce Biskajskiej i po nieco spokojniejszej w La Manche, morze Północne było ciche, jak górskie jezioro. Pasażerowie odzyskiwali zdrowie i humory.
Wieczorami na okręcie odbywały się prawie codziennie