Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ mój ojciec jest rzeźnikiem.
Zabiłby ją w tej chwili. Był przekonany, że ośmieszyła go raz na zawsze w oczach ludzi, że wkrótce i do kraju dojdzie moc głupich dowcipów na temat, że szalał w Paryżu z rzeźniczką.
O jej pochodzeniu wiedział dawniej. Powiedziała mu to znacznie wcześniej, nie wiadomo zresztą poco. Wolałby wcale o tem nie słyszeć. Takie pochodzenie uważał za rzecz, jeżeli nie hańbiącą, to w każdym razie wstydliwą i nad wyraz przykrą. Ostatecznie była istotą samodzielną, artystką i nie należało obciążać się w cudzych oczach tą jatką.
Układał nazajutrz długo, w jaki sposób ma to Magdzie wyłożyć i był przeświadczony, że przyzna mu racię i wyrazi skruchę za swoją niepotrzebną, wręcz karygodną szczerość wobec tamtych ludzi. Gdy jednak przyszło do rozmowy, ani rusz nie mógł wykrztusić ani słowa o owej jatce i rzeźnickiem pochodzeniu.
Na jego zaś aluzje możliwie ostrożne i dalekie, odpowiedziała krótko, że nie zamierza nigdy stroić się w cudze piórka.
I to była właśnie jedyna wielka plama na jej osobie, plama, której nie umiał jej przebaczać. Chociaż jednocześnie z drugiej strony odwaga cywilna Magdy napełniała go podziwem.
W każdym razie odtąd najstaranniej unikał groźnego tematu. O ile bowiem zwykłe sprzeczki nie sprawiały mu żadnej istotniejszej przykrości, o tyle tutaj obawiał się niebezpiecznego rozdźwięku. A tego nie chciał. Czułby się nieszczęśliwy, gdyby sympatia Magdy odrobinę odwróciła się ku komu innemu.
Zresztą opinia publiczna na okręcie od dawna połączyła ich osoby. Z półsłówek i żarcików nietrudno by-