Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Magdalena, stojąc na dziobie obok Runickiego, powiedziała w zamyśleniu:
— Z pana byłby wcale niezły chłopiec, gdyby pana trochę kochać i bardzo bić.
— Niech mnie pani choć trochę pokocha — szepnął cicho, gdyż obok było pełno ludzi.
— Poco to panu? — spojrzała mu w oczy prawie z gniewem i rzuciwszy — Dobranoc! — bez podania ręki odwróciła się i poszła do kabiny.
Ksawery, siedząc samotnie w barze, długo rozmyślał nad temi dziwnemi słowami Nieczajówny. Jedno zdawało się nie ulegać wątpliwości: żywiła dlań napewno więcej niż zwykłą sympatję.
— Byłbym ostatnim idjotą — doszedł wreszcie do konkluzji — gdybym z tego nie skorzystał.
Wstał, uregulował rachunek, przechodząc przez hall upewnił się, że barometr nie spada, opustoszałemi korytarzami dotarł przed drzwi, oznaczone numerem szóstym. Wewnątrz było ciemno.
Wystarczyło zapukać lub wejść poprostu bez pukania, a reszta ułoży się sama. Nie trzeba być dziecinnym. Nieśmiałość dobra jest dla dzieci...
Ostrożnym ruchem przekręcił gałkę klamki: drzwi były zamknięte. Syknął przez zaciśnięte zęby. Poco ona zamyka drzwi?...
Raptem poczuł, że krew napływa mu do mózgu: a jeżeli ona tam nie jest sama?... W jednej sekundzie przypomniał sobie twarze wszystkich mężczyzn, z którymi widział ją rozmawiającą. Niemal pewny był jednego z nich. Przysiągłby, że czuje go za temi zamkniętemi drzwiami. Taki barczysty blondyn, podobno słynny narciarz a pozatem ma być bogaty...