Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przechodnie, zarówno mężczyźni jak i kobiety, patrzą na nich z nieukrywaną sympatją i zadowoleniem.
— Biedacy! — zaśmiewała się Nieczajówna. — Oni też rozbrykaliby się, gdyby tylko mogli. Jak im oczy się śmieją!
Ku wielkiemu żalowi Ksawerego musieli zrezygnować z obiadu w Savoyu: panna Nieczajówna nie chciała słyszeć o powrocie na okręt w celu nałożenia wieczorowej sukni, a wejście do restauracji hotelowej po siódmej nie w wieczorowym stroju było niemożliwe.
To też wstąpili do jednego z tysiąca lokalów Lyons, a potem poszli do kina. Było już po północy, gdy odwiózł ją na „Sarmatię“.
Nazajutrz również cały dzień spędzili razem. Z tą tylko różnicą, że łazili po sklepach. Ksawery kupił moc ładnych drobiazgów dla siebie. Błagał Magdalenę, by również zechciała przyjąć od niego cośkolwiek, lecz ta była nieprzejednana.
Zato zrobiła mu inną przyjemność; zabrała ze sobą wieczorową suknię i przebrała się do obiadu w jego apartamencie. Suknia miała rozcięte plecy i odsłaniała ramiona, a Ksawery podczas całego obiadu przyglądał się towarzyszce z zachwytem. Miał i sprawdzian jej urody: wszyscy na sali, nie wyłączając pań, spoglądali na nią z wybitnem zainteresowaniem. Przekonał się też, że gdy trzeba, może zachować się niczem wielka dama.
O jedenastej wrócili na okręt, wrócili prawie w ostatniej chwili, gdy już podnoszono kotwicę.
Mały, płaski, jak kalosz, holownik naprężył linę i „Sarmatia“ ruszyła z miejsca, śpiesząc, by zdążyć minąć ujście Tamizy i wejść na morze przed końcem przypływu.