Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z ust Ksawerego wyrwało się ciche, lecz wściekłe słowo:
— Suka!
Chciał brutalnie uderzyć pięścią w drzwi, bodaj zrobić skandal, pobudzić wszystkich i skompromitować tę perfidną aktorkę. Jednak pohamował się. Wszedł do swojej kabiny, lecz nie mógł tu wysiedzieć. Wypalił kilka papierosów i postanowił wyjść na pokład.
Noc była jasna i księżycowa. Z zachodu wiał ciepły, wiosenny wiatr, przesycony zapachem morza. Runicki ostrożnie, na palcach zbliżył się do okna kabiny Nieczajówny. Było otwarte. Nagłym ruchem błysnął do środka latarką elektryczną. To jedno mgnienie wystarczyło, by rozwiać wszystkie niepokoje: spała i oczywiście była sama.
Nawymyślawszy sobie od kretynów i rozglądając się uważnie, czy nikt jego głupiej eskapady nie widział, wrócił do siebie i zasnął.
W ten sposób mijały im dni na niekończących się rozmowach, wieczory na — rozstaniach. „Sarmatia“ przecinała łagodne, granatowe fale Atlantyku, płynąc wprost na Południe.