Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nicki i pani Znaniecka napróżno usiłowali mieszaniną francuskiego i niemieckiego wytłumaczyć szoferowi o co im chodzi. Runicki doskonale władał angielskim i znalazł wdzięczne pole do popisu, a raczej do nonszalanckiej usługi.
Od Greenwich Pier do centrum City, gdzie stał „Savoy“, miał czas rozczarować się Londynem... Prawie godzinna jazda wąskiemi ulicami wśród bliźniaczo do siebie podobnych domków wystarczyła, by przekonać się o brzydocie tego miasta. Zrzadka tylko i to w niektórych dzielnicach wznosiły się gmachy większe, zapewne publiczne, oraz cztero czy pięciopiętrowe kamienice, pokryte szyldami biur i przedsiębiorstw.
Natomiast hotel olśniewał wspaniałością urządzeń. Po rozlokowaniu się i po wizycie u fryzjera, wyszedł na miasto.
Ksawery nie miał żyłki do zwiedzania. Nudziły go muzea i galerje obrazów, zabytki i pamiątki historyczne. To też plonem całodziennej włóczęgi po Londynie było tylko obejrzenie zzewnątrz pałaców Buckinghamskiego i St. James‘skiego, spacer po Hyde Parku i pobieżne zaznajomienie się z lokalami gastronomicznemi. Wieczorem był w kinie i w teatrze rewjowym i wrócił do hotelu w przeświadczeniu, że niema nic nudniejszego, niż łażenie po mieście, gdzie się nikogo nie zna, a w dodatku łażenie samotne.
Dlatego też bardzo wczesnym rankiem wstał i limuzyną hotelową pojechał do portu. Chciał koniecznie złapać Nieczajównę przed wyjazdem autocarów. A pozatem zależało mu na pokazaniu się współpasażerom Sarmatii w luksusowej prywatnej maszynie. Wprawdzie cennik hotelowy jeżył się od słonych pozycyj, ale „wykazanie