Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówił. Nieraz przyłapywał w jej spojrzeniu wyraz życzliwości, przytem zaś bynajmniej nie narzucała się. Była prosta, naturalna, wesoła, bez pretensyj.
A pozatem bardzo ładna, oryginalna i efektowna. Gdyby zbliżył się do niej w owych czasach, gdy miał jeszcze dużo pieniędzy, dałby jej świetną oprawę, suknie, futra, biżuterję. Wtedy byłoby czem pochwalić się przed znajomymi! No, i miałoby się dziewczynę pierwszej klasy.
— Teraz cóż?... Kwestja tych paru tygodni i na tem koniec. Na szczęście wystarczy gotówki...
Przesiedzieli razem do późna, wyszli już w nocy na pokład, by przyjrzeć się urządzeniom Brunsbüttel, gdzie okręt zatrzymał się na chwilę przed wpłynięciem na Morze Północne.
Rozstali się przed kabiną Nieczajówny, i Runicki wrócił do siebie. Zasypiając, rozmyślał nad wytworzoną sytuacją, nad wrażeniem, jakie wywoła na okręcie to jego trzymanie się bądź co bądź z aktorką, nad plotkami, które niewątpliwie dotrą do Warszawy i Wysokich Progów.
— A niech! — zgrzytnął zębami, przypomniawszy sobie Mirę.
Miał wyjątkowo pomyślną okazję do skorzystania z wolności i oczywiście nie wątpił, że skorzysta z niej w całej pełni.
Oporność Nieczajówny wynikała przecie nie z jej cnotliwości, która była nie do pomyślenia u aktorki. Ani z obawy plotek na okręcie. Ostatecznie, gdy ktoś jest aktorką, może sobie pozwolić na lekceważenie opinji. Poprostu Nieczajówna nie należy do tych najłatwiejszych i przed zawiązaniem bliższych stosunków chce go trochę