Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odeń alkohol, a pozatem był chudy, jak kościotrup i niemal karykaturalny w swoich małpich ruchach.
Mówił straszliwym akcentem polsko-petersburskim i komicznym językiem, w którym mieszały się słowa rosyjskie z angielskiemi, a francuskie kończyły się ozdobą polskich końcówek.
Śmiał się przytem cienko i zgrzytliwie niczem zarzynany kogut, lecz z tem wszystkiem był dzielnym marynarzem, starym wygą, który słynął z tego, iż w ciągu całej swojej karjery nietylko nie zatopił, lecz i nie uszkodził żadnego okrętu. Znał jak własną kieszeń wszystkie porty świata, brał udział w kilku bitwach morskich jako komendant pancernika, jego podwładni zapewniali, że swemi wspomnieniami mógłby wypełnić setki sensacyjnych powieści. On sam jednak bez amatorstwa i bardzo rzadko mówił o sobie, i o swoich przeżyciach, i o morzu. Z pasażerami rozmawiał dość chętnie, lecz tamtych kwestyj unikał.
Wkrótce nadszedł doktór Pasznicki, majtek podał kawę i alkohol. Ksawery, który wdał się w rozmowę z kapitanem, niechętnie spoglądał na lekarza, flirtującego z panią Znaniecką. Byli tak sobą zajęci, że pani Marysia nie dostrzegła nawet najczulszych spojrzeń Runickiego.
W pół godziny później odprowadzając ją do kabiny, był ostentacyjnie zimny.
— Tak, proszę pani — odpowiadał krótko — nie, proszę pani...
— Co panu jest? — zdziwiła się.
— Och, nic! Neurastenja.
— Pan i neurastenja?... Ależ pan tryska zdrowiem!
Zniecierpliwił się:
— Bardzo panią przepraszam, że ośmielam się być zdrowym.