Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kabinie, na zbyt wąskie łóżka, na ciasnotę i na zbyt intensywne ogrzewanie. Generał wspomniał, że kiedyś, za dobrych czasów, kiedy był jeszcze oberlejtenantem w siedemdziesiątym szóstymi regimencie cesarsko-królewskiej armji, jeździł po Dunaju statkiem znacznie lepszym.
Doktór wszczął z generałem polemikę, a Ksawery z niepokojem spoglądał na wolne dotychczas miejsce. Jeżeli i ta Znaniecka okaże się starą babą, przebywanie przy stole nie będzie należało do przyjemności.
Tymczasem zapełniały się inne stoły. Ksawery, zerkając raz poraz, zauważył kilka niebrzydkich kobiet i comme il faut ubranych mężczyzn.
Przeważnie jednak publiczność była raczej szara, nie umiejąca się ani ubrać, ani trzymać swobodnie. To ostatnie tłumaczyło się zresztą swego rodzaju zożenowaniem, wynikłem ze znalezienia się wśród tłumu ludzi nieznanych, z którymi trzeba będzie spędzić zgórą miesiąc czasu, jakby w jednym domu.
Już prawie wszystkie miejsca były zajęte. Stoły obficie zastawione zimnemi przekąskami zaabsorbowały uwagę podróżujących. Generał, pochrząkując, zabrał się energicznie do węgorza, nieufnie zerkając ku homarom i langustom, aż wreszcie nie wytrzymał:
— Dobre są te raczki? — zwrócił się do Dokszyckiego.
— Homary — poprawiła generałowa.
— Krewetki?... — niezłe — od niechcenia wyjaśnił Dokszycki i przysunął generałowi półmisek.
— To zimne? — zawahał się generał. — Mnie szkodzą te zimne, panie dobrodziejaszku, delikatesy. Zaraz, panie dobrodziejaszku, dostaję tego, no, wzdęcia.
Runicki, obserwując sąsiednie stoły, zauważył, że i