Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rownik sali — ale... Jest tu jedna piękna osóbka, znana artystka warszawska, pani Nieczajówna... Mógłbym zamienić kogoś na nią... Tylko nie wiem.
— O nie, nie — żywo przerwał Ksawery — dziękuję panu.
— Ja też tak sądziłem właśnie.
Ksawery wahał się chwilę, czy usiąść pierwszy, gdy nadszedł podprowadzony przez kierownika starszy pan. Był to Dokszycki. Przedstawili się sobie i zajęli miejsca obok. Dokszycki, niski, szpakowaty blondyn o czerwonej twarzy i w wyłupiastych binoklach na długim orlim nosie robił wrażenie człowieka wiecznie niezadowolonego. Ksawery znał go ze słyszenia, jako namiętnego gracza i człowieka skorego do awantur. Wiedział też, że Dokszycki posiada na Wołyniu nieduży, lecz dochodowy majątek, że ożeniony jest z panną Brejską z kutnowskiego, i że jego pierwszą żoną była jakaś włoszka, czy hiszpanka, która popełniła samobójstwo. Ze swej strony Dokszycki słyszał wiele o Ksawerym, o Wysokich Progach i o całem Grójeckiem, zaś matkę Ksawerego, z domu hrabiankę Holimowską, spotykał jako dorastającą panienkę u swoich kuzynów Dowmuntów na Kowieńszczyźnie, jeszcze za dawnych czasów.
Rozmowa tedy zawiązała się łatwo dokoła koligacyj i znajomości.
Nadszedł dr. Pasznicki, młody jeszcze, sympatyczny brunet i generałostwo Przybysiowie. On lat około sześćdziesięciu, pucołowaty i obsypany brodawkami, rozsianemi ze zdumiewającą gęstością na ziemistej twarzy, ona, ogromna kobieta, ważąca na oko ze sto kilo, rozrośnięta w biodrach i biuście, pomimo napewno nieprzekroczonej czterdziestki. Oboje zachowywali się z wielką godnością i zaczęli od narzekania na niewygody w