Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tam półmiski z krewetkami i langustami nie cieszą się zaufaniem pasażerów.
— Hołota — pomyślał.
Sam, chociaż wolałby inne rzeczy, jadł tylko to. Nie bardzo mu smakowały, ale należało się popisać. Zbliżył się starszy steward z kartą win. Dokszycki kazał sobie podać jakąś starkę, Ksawery koniak, doktór kieliszek czystej, generał, zapytawszy o cenę reńskiego, zrezygnował.
Szybko sprzątnięto nakrycie po przekąskach i nagle przez dwoje drzwi sali, jak na komendę, szybkim krokiem dwoma długiemi szeregami weszli stewardzi, niosąc długie, wąskie półmiski z sandaczem. W ciągu dwuch minut cała sala była obsłużona.
Pani Znaniecka zjawiła się dopiero przy drugiem daniu. W kostjumie z grubego tweedu z jasnemi, gładko rozczesanemi w środku głowy włosami, pomimo niewątpliwej trzydziestki, wyglądała bardzo świeżo i apetycznie. Nie była ładna, lecz miała w sobie moc rasy. Przypominała angielską sportslady z tych, jakie się widuje w zagranicznych ilustracjach, w sprawozdaniach z życia High lifu.
— Wspaniała — ucieszył się Runicki, dyskretnie podnosząc rękę do nosa, by stwierdzić, że po uścisku dłoni pozostał zapach dyskretnych sportowych perfum.
O ile to było przyzwoite prawie nie odrywał od niej oczu. Siedzieli naprzeciw siebie. Włosy miała jasno blond, a oczy niebieskie. Jadła szybko i dużo, ale robiła to z wdziękiem. Wraz z jej przyjściem przy stole odrazu ożywiła się atmosfera. Rozmowa stała się ogólna.
Przy pomocy szeregu precyzyjnych pytań Runicki do końca lunchu zdołał dowiedzieć się, że pani Znaniecka mieszka w grodzieńszczyźnie, że jest od sześciu lat mę-