Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kobieto, nie doprowadzaj mnie do szaleństwa, bo...
— Wyjdź w tej chwili — powtórzyła.
— Dobrze! Dobrze! Idę...
Wybiegł trzaskając drzwiami.
Magda drżąca i wyczerpana do reszty opadła na fotel. Dopiero po dłuższej chwili opanowała nerwy i gorliwie zabrała się do rachunków. Wstała od biurka, gdy usłyszała dźwięk gongu. Poprawiła włosy i zeszła nadół. Goście i domownicy grupkami rozmawiali w hallu. Witała się z nimi z bladym uśmiechem, pytała czy wypoczęli, jak się czują, zachowywała się tak, jak zawsze. Jednak ogólny nastrój był zwarzony. Wszyscy nadrabiali minami i przy śniadaniu wciąż urywała się rozmowa. Ksawery nie zjawił się przy stole. Na zapytania gości Magda spokojnie tłomaczyła jego nieobecność zmęczeniem. Natychmiast po śniadaniu zaczęli się rozjeżdżać. Jedne po drugich zajeżdżały powozy, karety, samochody. Magda do końca wszystkich żegnała w hallu. O trzeciej wyjechali ostatni.
Wówczas Magda zwróciła się do pani Aldony:
— Chciałabym z mamą pomówić.
Zamknęły się w narożnym pokoju i Magda spokojnie i rzeczowo opowiedziała o swojem postanowieniu. Pani Aldona wiedziała już o zajściu. Miała szczegółowe sprawozdania, nie uważała jednk „tak drobnej rzeczy“ za wystarczający powód do rozwodu. Jednak samą perspektywą rozwodu nie była oburzona. Raczej mogło się wydawać, że widzi dla siebie, czy też dla Ksawerego i dobre strony w pozbyciu się z Wysokich Progów arbitralnej synowej. Najbardziej zainteresowała się tem, co Magda zrobi ze sobą.
— Z czegóż ty będziesz żyła? Jak sobie dasz radę?...
— Narazie zamieszkam w Warszawie — wyjaśniła