Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszałam już to nieraz — przerwała mu. — Zresztą nie chodzi mi o to. Zostawiam ci całkowitą swobodę. Moje postanowienie jest nieodwołalne.
Zaczął biegać po pokoju.
— Magduś! — wołał. — Nawet Bóg przebacza, gdy widzi szczerą skruchę!
— Jestem tylko człowiekiem.
— Więc nie wierzysz?!
— To już obojętne — wzruszyła ramionami. — Nie zależy mi ani na twojej wierności, ani wogóle na tobie.
— Jak ty możesz! Jak ty możesz tak mówić! — wyciągnął nad nią zaciśnięte pięści.
— Uspokój się — powiedziała zimno.
— Nie uspokoję się — krzyknął i, zorjentowawszy się, że jego głos brzmi zbyt głośno, zajrzał do sąsiednich pokojów, pozamykał dalsze drzwi i wróciwszy przysunął sobie krzesło.
Magda obojętnie segregowała notatki.
— Zrozum — zaczął, starając się mówić spokojnie. — Zrozum, że nie mogę zgodzić się na taki nieprzemyślany krok. Na skandal, na plotki!...
— To trudno — powiedziała. — Skandal już się stał, plotki już są, a krok mój jest gruntownie przemyślany. I nie trać czasu. Decyzji swej nie zmienię.
Ksawery zaśmiał się szyderczo:
— Ach tak! Teraz już wiem dlaczego byłaś łaskawa wpisać sobie na hipotece Wysokich Progów dwieście tysięcy. Od dawna przygotowywałaś swój plan. Bardzo sprytnie.
Magda zmierzyła go pogardliwem spojrzeniem.
— Nie żałuj mi i tego rozczarowania. Najlepiej będzie, gdy posądzisz mnie o kradzież. Proszę cię. Dla wyjaśnienia jednak dodam, że miałam zamiar natychmiast