Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie o to chodzi. Poprostu — wyjeżdżam.
— Jakto wyjeżdżasz?
Odłożyła pióro i spojrzała mu prosto w oczy:
— Wyjeżdżam. Postanowiłam rozejść się z tobą.
Gwałtownie usiadł na krześle po drugiej stronie biurka
— Nie rozumiem. Chyba żartujesz?...
— O, najmniejszej do tego nie mam ochoty.
— Jesteś zmęczona i rozdrażniona, niewyspana, jeszcze niezupełnie zdrowa. To są nerwy. Nie! Stanowczo nie mogę w tych warunkach wziąć twego oświadczenia na serjo.
— Mylisz się — potrząsnęła głową. — Nie jestem wcale zdenerwowana. Najspokojniej w świecie komunikuję ci, że jeszcze dziś wyjeżdżam, oczywiście zabieram dziecko a kwestje prawne, związane z naszym rozwodem, załatwimy przez adwokata.
Ksawery patrzył na nią szeroko otwartemi oczyma. Zrobił się czerwony jak burak i nie mógł słowa z siebie wydobyć.
— A teraz przepraszam cię — stanowczo zakończyła Magda. — Mam pilną robotę.
— Chyba oszalałaś! — zerwał się. — Ty nie możesz tego zrobić. Popierwsze, wogóle nie puszczę cię! To niemożliwe! ja wiem, wiem doskonale, o co ci chodzi. Przyznaję, popełniłem głupstwo. Nie byłem zupełnie trzeźwy. Powiedzieli ci wszystko. Sam zresztą przyznałbym się. Postąpiłem bardzo źle. Poświńsku, nawet połajdacku, ale, na miły Bóg, gotów jestem do każdej, do absolutnie każdej ekspiacji. Zerwę z nią, przestanę tam bywać. Wogóle, jeżeli ci to dogadza, gotów jestem zmienić się w zakonnika. Daję ci słowo honoru, że nigdy cię więcej nie zdradzę!...