Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stać nie mogła. Za żadną cenę! Gdyby Ksawery rzucił się jej przy wszystkich do nóg, gdyby mogła go wychłostać nahajem po tej jego głupiej bezmyślnej twarzy, gdyby za przebaczenie obiecywał jej psią wierność — przebaczyć już nie umiałaby.
Drgnęła, gdy usłyszała głos Raszewskiego. Usiadł naprzeciw i patrząc w ziemię pytał:
— Więc aż tak wielkie jest pani cierpienie?... Więc, aż tak bardzo pani go kocha?...
— Ja? — prawie przeraziła się Magda. — Kogo kocham?
— No, męża — powiedział przez zaciśnięte zęby.
Zerwała się z miejsca. Krew uderzyła jej do twarzy. Oczy roziskrzyły się nienawiścią, a palce wyciągniętych rąk zwarły w skurczu:
— Ja go nienawidzę — zawołała głośno. — Słyszy pan? Nienawidzę! Nigdy go nie kochałam! Nigdy! Zostałam jego żoną, bo wierzyłam, że on mnie kocha, bo myślałam, że jest człowiekiem, nie bezdusznym głupcem!... Jak pan może tak myśleć! Nigdy!...
Zobaczyła w lustrze swoje odbicie: wyglądała okropnie. Zapuchnięte oczy, czerwone wypieki na policzkach, usta wykrzywione złym grymasem. Odruchowo poprawiła włosy i odwróciła się:
— To szczęście, — skonstatowała w myśli z ulgą — że tu jest tak ciemno.
Raszewski, zaskoczony jej uniesieniem, siedział milczący. Opanowała się i mówiła już spokojniej:
— A zresztą zostałam jego żoną i z wyrachowania. Nie, nie będę przed panem robić z tego tajemnicy, udawać, że miałam wzniosłe pobudki. Owszem, niech i pan stanie po ich stronie. Niech i pan należycie mnie oceni. Takie małżeństwo było dla mnie karjerą. Dla przeciętnej