Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

...Łóżko jeszcze nosiło ślady tamtych dwojga. Pościel zmięta i rozrzucona, wygniecione poduszki...
Wzdrygnęła się. Nie mogłaby już usnąć na tem łóżku, w tym pokoju. I to jej odebrali. Pocóż łudziła się, poco walczyła o swoje stanowisko, poco tyle pracy, trudu każdego słowa, każdego gestu? Za jednym zamachem poszło w gruzy wszystko. Przekonała się odrazu, że nawet pozorów nie chciano jej zostawić, że nie liczono się z nią wcale, że lekceważono ją, zelżono, zdeptano... I ci ludzie mają czelność bawić się tam nadole, w jej domu, chociaż wiedzą, jaka ją spotkała zniewaga. Nie przeszkodzi im to przyjaźnić się z Ksawerym. Nie, a tylko dla niej będą mieli ironiczny uśmiech. Nikt z nich nie zawaha się nawet przez chwilę, po czyjej stanąć stronie. Bo czemże dla nich jest ona, córka jakiegoś rzeźnika? Przybłędą!...
I przypomniała sobie głos ojca: na ciemnych zniszczonych i ubogich schodach rozlegał się, przytłumiony i chrapliwy:
— Gdyby ci już tam bardzo źle było, to możesz wrócić. Kąt w mieszkaniu się znajdzie i co do gęby włożyć, a pracy w jatce zawsze jest dość...
Nie! Nie mogła wrócić!... Nie może, nie ma prawa wobec siebie samej tak zaprzeć się wszystkiego, tak upokorzyć się przed losem, tak wyrzec się życia. Wtedy był jeszcze czas na to. Ale teraz, poniżona i odtrącona?... Nie! Czemże zapłaci ojcu za szereg lat krzywdy? Czem okupi swoją przegraną, jak odważy się spojrzeć w oczy, w te stare, kochające a surowe oczy, które jej powiedzą:
— Nie wierzyłaś, zła córko, ojcu, nie słuchałaś go. Zobaczże teraz, ileś krzywdy jemu i sobie zrobiła i poco?
Nie, nie mogła nawet myśleć o powrocie, ale i tu zo-