Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O kim mówisz?
— No, jakto o kim, o Bożence! Sześć osób widziało. Mańkiewiczowa, Staś, Huszcza, Lilka, Astra, Taraszkiewicz... Nawet drzwi nie zamknęli... Och, co ci jest, kochanie? — dokończyła przestraszonym głosem.
Magda przymknęła oczy, cała krew zbiegła się do serca. Kurczowo oparła się o kominek:
— Nic, nic — szepnęła — dziękuję ci...
— Może wody ci przyniosę?
— Nie, dziękuję. Nic mi nie jest.
Kasia z trudem ukrywała emocje:
— Albo chodźmy, napij się wódki. To ci doskonale zrobi.
Magda potrząsnęła przecząco głową. Zbierała wszystkie myśli, by zapanować nad nagłem osłabieniem nóg.
— Pozwól — zlekka odsunęła Kasię — pójdę sama.
W sąsiednim pokoju zobaczyła Taraszkiewicza, który z przejęciem opowiadał coś kilku paniom.
— Panie Tolu — zwróciła się do niego, starając się opanować drżenie głosu — czy nie zechciałby pan...
— Ależ służę — podbiegł nieco zakłopotany.
Oparła się na jego ramieniu:
— Chciałam z panem pomówić...
— Jestem do dyspozycji.
Usiedli obok w gabinecie.
— Wiem o wszystkiem — zaczęła — ale chciałabym usłyszeć to od pana, który był naocznym świadkiem.
Taraszkiewicz zrobił szereg niewyraźnych ruchów, próbował wykręcić się, zapewniając, że niczego nie widział, że to plotki, że wreszcie jest przyjacielem Ksawerego.
Jednak przyparty przez Magdę, opowiedział wszystko. Mańkiewiczowa weszła do łazienki, przypadkiem zajrza-