Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A może ma kuzyn do mnie żal, że go uplasowałam wśród młodzieży?...
— Ależ bynajmniej.
— Sądziłam, że będzie panu przyjemniej — dodała tonem usprawiedliwienia. — Chociaż są już nietrzeźwi.
— Kuzynka zdaje się wychodziła do parku? — zapytał, spuszczając oczy.
— Tak — odpowiedziała krótko.
— Czy warto?... Na miłość boską, czy warto? — błysnął nagle jakiemś nie swojem spojrzeniem.
— Dlaczego? — zdziwiła się. — Wcale nie jest tak zimno. Zresztą miałam szal...
— Poco pani chodziła?
— Jakto poco?
— Czy nie może mi kuzynka tego powiedzieć?
— Ależ owszem. Tylko to wcale nie będzie sensacją: chciałam trochę pomarzyć...
Uśmiechnęła się i spojrzała w lustro:
— O, widzi kuzyn, jakie tego skutki: nos mi się błyszczy i włosy nie w porządku. Na dworze wilgoć. Pójdę poprawić te braki.
Zatrzymał ją:
— Bardzo chciałbym z kuzynką pomówić.
— Czy coś się stało? — przestraszyła się.
— Ach, nie. Będę czekał...
Weszła na górę, zajrzała do dziecka i kluczem otworzyła drzwi do swojej sypialni. Był to jeden z kilku zaledwie pokojów nieoddanych do użytku gości. Jednak i tu musieli się dostać, zapewne przez łazienkę. Na tualecie był nieład, a rozesłane łóżko wyraźnie zgniecione. Widocznie któraś z pań nie uważała za nietakt wylegiwać się na cudzej pościeli.
Magda poprawiła włosy, przypudrowała twarz i wła-