Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jadalnia, pomimo swoich ogromnych rozmiarów, nie mogła pomieścić wszystkich, wobec czego w sąsiednim pokoju urządzono jej filję dla młodszego towarzystwa, tam z własnego popędu zainstalowała się też pani Aldona. Magda prezydowała w jadalni, mając z jednej strony pana Holimowskiego, z drugiej zaś sędziwego senatora Szamotę.
Trochę żałowała teraz, że Raszewskiego umieściła „na folwarku“, gdzie bawiono się wesoło i hałaśliwie. Młodzież mocno podpiła już sobie, kobiety również. Raz po raz wybuchały tam istne huragany śmiechu. Tu natomiast nastrój był poważny. W jednym końcu rozmawiano o podatkach, w drugim dyskutowano gruntownie jakiś spór bridżowy. Od czasu do czasu niektórzy uważali za stosowne zwracać się do Magdy z jakiemiś banalnemi pytaniami, na które odpowiadała z wysiłkiem zbierając myśli.
Wreszcie ucztująca młodzież wstała od stołu i podążyła tłumnie do balowej sali. I Magda wstała również, umożliwiając starszemu towarzystwu spieszny powrót do zielonych stolików.
W Wysokich Progach nie dziękowano sobie po jedzeniu i tylko mniej uważni i mniej zwracający uwagę na dobre formy, wywoływali zamieszanie i tłok przy Magdzie.
Tymczasem orkiestra zagrała walca. Magda w przejściu spotkała Raszewskiego. Był dziwnie zmieniony. Nie mogła sobie sprecyzować, na czem ta zmiana polega, ale zdawał się unikać jej wzroku, a w uśmiechu miał jakby przymus.
— Nie wesoło pan się bawił? — zapytała.
— Owszem, dziękuję kuzynce.