Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wstała i wyszła z pokoju. W jadalni dopędził ją Raszewski:
— Nie zatańczy kuzynka?... Ani jednej tury?...
— Nie, dziękuję — potrząsnęła głową. — Zatańczyłabym z panem, ale przedewszystkiem musiałabym zacząć z mężem, a do tego najmniejszej nie mam ochoty...
Szybko przebrała się, zajrzała jeszcze do dziecka i zeszła nadół. Gdy weszła do sali balowej, Ksawery skinął na orkiestrę i rozległy się pierwsze tony Straussowskiego walca.
Ksawery skłonił się przed Magdą, gdy zaś podziękowała mu skinieniem głowy, poprosił matkę. Za nimi poszły inne pary. Bal się rozpoczął.
Zamigotały w świecznikach i kinkietach żółtemi płomykami świece. Walc zapełniał salę rytmicznie wirującą masą barwnych sukien, czarnych fraków, wielkiemi, żywemi plamami obnażonych pleców.
Po drugiej stronie, przy drzwiach do złotego salonu stał Janek Raszewski, smukły, samotny, zapatrzony, poprzez tłum tańczących, gdzieś w przestrzeń. Magdę ogarnęło nagłe i nierozumne rozczulenie. Do tych jego smutnych oczu, do nieładnej, ale jakże stylowej twarzy, do tych siwych włosów. Poraz pierwszy przyszło jej na myśl, że człowiek ten musiał przeżyć jakąś wielką tragedję. Nie siwieje się tak łatwo w czterdziestym roku życia. Musiała go spotkać jakaś wielka krzywda... Poraz pierwszy poczuła Magda wręcz potrzebę dania mu pociechy, współczucia, ciepła...
Widziała dobrze spojrzenia tych panien, które, wirując, rzucały mu przez ramię tancerza zalotne uśmiechy. I ogarnęła ją złość: przecie to zwykłe kłamstwo! Żadna z nich, nawet Ruta, nie zrozumie go, nie zdoła ocenić je-