Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przetrwania, bo nie kończy się jej życie wraz ze żniwami, wraz z jednem, czy nawet z kilkoma pokoleniami.
Zamyślił się i dodał:
— Na bruku i betonie nic rosnąć nie może. Tak, jak miasta żywią się tem, co daje ziemia, tak samo i cała kultura tych miast to produkt ziemi. Dość przypomnieć sobie nazwiska uczonych i poetów, nazwiska naszych mężów stanu i działaczów społecznych, ba, nazwiska wielotysięcznej inteligencji miejskiej. Tych, co tworzyli kulturę i tych, co ją utrwalali. Ogromna ich większość wyszła właśnie z tej ziemi, z tej warstwy, z dworów i dworków. Nie twierdzę, by było to zasługą ziemiaństwa. Nie. To jego przyrodzona funkcja. Było i będzie wielkim rezerwuarem, z którego cały kraj czerpie, było i będzie glebą, żywiącą wszystkich...
Magda słuchała zdziwiona i zaskoczona jego wywodami. Cisnęły się jej na usta rozmaite słowa sprzeciwu, kontrargumenty, pytania. Tak chciałaby z nim o tem pomówić. Tembardziej, że w jego poważnym bezosobistym tonie odczuła jakby chłód do siebie.
Niestety, przysiadło się do nich kilka osób, a w końcu przybiegł Ksawery:
— Jakto? — zawołał. — Jeszcześ się nie przebrała?
— A to już czas?
— Ja myślę! Zaraz zaczyna się bal. Co ty wyprawiasz, moja droga!
— Nie widzę powodu aż do rozpaczy. Nie będę przecież tańczyć i możecie zaczynać bezemnie — odpowiedziała spokojnie.
— Ależ nie wypada! Musisz natychmiast przebrać się! — irytował się Ksawery.
— Uspokój się, Wery — powiedziała już zagniewana — Sama wiem, co mam robić i kiedy.