Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A pan, kuzynie, zawsze swoje cele wybiera według rezultatu takiego buchalteryjnego rachunku?
Spojrzał jej niespokojnie w oczy, zaczerwienił się zlekka i powiedział:
— Jeżeli celem jest... ma być... szczęście... a uzmysłowione jest, ucieleśnione, uosobione... wtedy rachunek na nic się nie przyda. Jest zbędny, bo uczucie nie umie rachować.
Zmarszczył brwi i niecierpliwie poruszył ramieniem:
— Ale odbiegliśmy od tematu — zaczął. — Otóż kuzynka nie znalazła w środowisku naszem walorów umysłowych, kulturalnych, moralnych, społecznych czy indywidualnych dlatego, że spodziewała się ich nadmiaru, ich pełni. A tego wymagać nie można. Zresztą sama kuzynka dostrzegła wyjątki, i takich ludzi, i takie rodziny, i takie obyczaje, dla których trzeba mieć szacunek.
— Wyjątki — wtrąciła Magda.
— Nie tak rzadkie, jak się zdaje, jak się może zdawać komuś, kto poznał tylko Wysokie Progi. Nie zamierzam kuzynki nawracać, ale proszę mi wierzyć, że nie wszędzie jest tak źle. Pozatem pozwolę sbie na pewne prównanie. Otóż w ziemiaństwie jest tak, jak na roli: przychodzą czasem nieurodzaje. Plony wówczas bywają wątłe, nędzne, karłowate. Posucha, deszcze, mrozy, słowem klęski, wobec których ludzie są bezsilni, tak samo jak bezsilni są wobec wojny czy kryzysu gospodarczego, wobec potężnych przemian ekonomicznych czy obyczajowych najżyźniejsze grunty pod ich działaniem porastają bezużytecznemi, a nawet szkodliwemi chwastami. Ale przez to ziemia nie traci swojej racji bytu, ani swojej istotnej wartości. Gdy klimat wraca do zachwianej równowagi, cierpliwa ziemia znów hojnie będzie rodzić kłosy pełne, ziarna zdrowe, owoce dojrzałe. Bo w ziemi jest siła i moc