Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z domowych to chyba nie o mężu, którego kuzynka kocha...
Zrobił pauzę, jakby na odpowiedz, lecz zanim zdążyła coś powiedzieć, spostrzegł się, że było to niedelikatne i wścibskie, i dodał:
— Broń Boże — zaprzeczyła żywo — on właśnie jest wyjątkiem.
— Z jakiej reguły?
Nieznacznie dla siebie samej dała się wciągnąć. I oto słowo po słowie zaczęła powtarzać mu swoje myśli. Słuchał w skupieniu i nie przerywał. On tak cudownie umiał słuchać! Dla niego rozmowa nie była litylko sposobnością do popisania się zręcznością konwersacyjną, ani nawet okazją do zaimponowania inteligencją. Chciał i umiał podążać za cudzemi myślami, zależało mu na najlepszem zrozumieniu przedstawianych poglądów, nie zaś na chwytaniu za słówka czy wykorzystywaniu niezręcznych zwrotów osoby, z którą prowadził dyskusję. Rozmawiając z nim nie trzeba było odmierzać wyrazów w obawie, że zostaną przyjęte ze złą wolą, można było odpocząć po nieustannej czujności i mówić poprostu, wiedząc, że nawet nieudolnie wyrażone myśli zostaną zrozumiane.
Siedział obok lekko przechylony ku Magdzie. Szare oczy patrzyły prosto i życzliwie, ciemna opalona twarz odcinała się wyraźnie między siwizną włosów a bielą gorsu. Był już we fraku, jak i większość panów. Panie jeszcze przebierały się na górze.
Raz po raz ktoś zbliżał się do Magdy i wóczas przerywała swój wywód na kilka zdawkowych odpowiedzi. Wreszcie umilkła.
Nie wątpiła, że jeżeli nie obraziła Raszewskiego, w każdym razie zniechęciła go do siebie. Może i źle zrobiła. Bądź co bądź należało liczyć się z tem, że należy on