Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i kulturą — mówiła panna Klementyna — stworzyli królowie i szlachta.
Magda obrzuciła wzrokiem tłum gości i uśmiechnęła się ironicznie: — Cóż oni tworzą? Co wielkiego i pięknego? Jaką tradycję?... Jaką kulturę po tych dworach, gdzie do starych bibljotek nikt nie zagląda, gdzie już nie tylko o nową książkę, lecz o gazetę trudno!? Gdzie sztukę reprezentuje takiż gramofon, jak w mieszkaniu rzeźnika Nieczaja, tylko o kilkadziesiąt czy kilkaset złotych droższy, literaturę — przygodnie pożyczony tygodnik humorystyczny, a naukę, popularne odczyty przez radjo, odczyty, przy których zresztą zasypia się tak często!... Jakąż oni zostawią swym dzieciom tradycję i kulturę?...
— O czem kuzynka rozmyśla — usłyszała nad sobą głos Raszewskiego.
Przetarła czoło i uśmiechnęła się.
— O bardzo, bardzo przykrych rzeczach, o bardzo bolesnych.
— Czy może się niemi kuzynka ze mną podzielić?
— Nie — potrząsnęła głową — Kuzyn nie zrozumie mnie. Przepraszam bardzo, ale pan nie może tego zrozumieć... A pozatem nie chciałabym kuzyna do siebie zrażać...
— O, to jest niemożliwe...
— Zapewniam pana. Myślałam bardzo brzydko o...
— O mnie?... — podchwycił.
— O, nie... Cóż znowu... Ale o swoich gościach. — Prawda, jak to nieładnie? Zresztą nietylko o gościach. O domowych też.
W oczach Raszewskiego błysnęło zaciekawienie: