Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wolne żarty — oburzył się.
— A jeszcze ci i to powiem, że milczenie w towarzystwie Janka jest bardziej interesujące, niż rozmowa...
— ...ze mną — dokończył — Dziękuję za uznanie. Wybaczysz jednak, że jestem odmiennego zdania.
— Dobre mniemanie o sobie, to połowa szczęścia, ale tak dobre, to już chyba szczęście całe i to z nawiązką.
Ksawery wzruszył ramionami:
— Gdybym przejął się opinją, jaką ma o mnie mój szanowny papa i jaką mnie darzy moja nadroższa żona, chybabym się musiał powiesić. Ale na szczęście nie jestem aż tak głupi i wiem, że chcesz wzbudzić we mnie zazdrość. Proszę cię bardzo. Ale wybierz inny objekt, gdyż o Janka dalibóg nie potrafię być zazdrosny.
Rozmawiali w sypialni Magdy i Ksawery zezem obserwował siebie w lustrze. Wydał się jej jeszcze płytszy i jeszcze dziecinniejszy, niż zawsze.
— Mylisz się — powiedziała — Pan Jan, jako rywal, mógłby się z tobą wcale nie liczyć...
— Mówisz, bo chcesz mnie podrażnić — skrzywił się.
— Nie, bynajmniej. Chcę cię tylko otrzeźwić. Czyż nie widzisz, dlaczego mamy teraz taki tłok różnych dziewic?
— Ach! — machnął ręką. — Przyjeżdżają dla Janka, oczywiście... Każda chciałaby wyjść zamąż. Przyjeżdżają dla niego, bo ja już jestem nie do wzięcia, ale przecież nie z nim się po kątach całują...
— Tylko z tobą?
— O, tego nie powiedziałem...
— Nie błaznuj, Wery — westchnęła — To nie jest ani imponujące, ani taktowne. Pozatem absolutnie wy-