Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sama kuzynka widzi, jaki w tem tkwi absurd.
— O nie. Nie zaprzeczy pan, bo pan ich jeszcze lepiej rozumie, niż ja.
— Jeżeli nawet!... Czy sądzi kuzynka, że myślę tak, jak oni?
Spojrzała nań uważnie. Miał wygląd wzruszonego i dlatego nie powiedziała owego „nie wiem“, które już miała na ustach.
— Czy kuzynka mnie też do nich zalicza?
— O nie — zaprzeczyła szczerze — Nie byłabym przecie z kuzynem tak szczera, tak niepotrzebnie szczera.
Ostrożnie i powoli wziął jej rękę i podniósł do ust.
— Dziękuję — szepnął — Bardzo dziękuję.
Później siedzieli w milczeniu, oboje zamyśleni. Ona automatycznie szydełkowała, on patrzył gdzieś w przestrzeń. Umieli tak godzinami bez słowa siedzieć obok siebie i Magda zawsze odnosiła dziwne wrażenie, że jej myśli jakoś, w niewytłumaczalny sposób, splatają się z jego myślami, że nie posługując się wyrazami prowadzą w dalszym ciągu rozmowę.
— Mogłabyś, kochanie, jakoś zabawiać tego biedaka Janka — powiedział jej kiedyś Ksawery — Nudzicie się oboje, jak mops w szufladzie. Ja wiem, że on jest mało interesujący, ale już poświęć się...
Magda wzruszyła ramionami:
— Wcale się nie nudzimy. A pozatem, dlaczego nazywasz go biedakiem?
— No, biedak, bo z jego chorowitością i z tą, za przeproszeniem urodą, nudziarz...
— Mój Wery — spojrzała nań chłodno. — Bardzo, bardzo żałuję, że nie jesteś do niego podobny.