Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W tem wszystkiem trzy przewagi nad indywidualną podróżą. Popierwsze znacznie taniej, podrugie, żadnych kłopotów ani tu ani na miejscu z paszportem i wizami, ani w drodze, bo wszystko jest świetnie zorganizowane, a pozatem przymus oderwania się od wszelkich trosk i boskie morze. Miesiąc błogiego far niente...
Runicki zapalił się do tego pomysłu. Perspektywa oderwania się od rozpaczliwej rzeczywistości, od beznadziejnych i bezpłodnych biadań nad sytuacją materjalną, od dręczącego stosunku z Mirą Czerską — pociągała go silnie. Ostatecznie matka z rządcą dadzą sobie radę w bieżących sprawach, co zaś dotyczy kwestji utrzymania się przy Wysokich Progach — na to nikt nie poradzi. Pozatem Runicki nigdy nie podróżował okrętem i to zachęcało go bodaj jeszcze bardziej, niż możność poznania Hiszpanji i Anglji.
Rozmowa skończyła się tem, że Taraszkiewicz pożegnał się ze swojem towarzystwem, i obaj z Runickim pojechali do biura linji okrętowej. Tutaj, po obejrzeniu fotografij okrętu i kabin, po wyłowieniu z listy pasażerów kilkunastu bardzo dobrych nazwisk i po oświadczeniu Taraszkiewicza, że może staremu przyjacielowi służyć znaczną zniżką ceny, — rzecz została załatwiona.
Runicki ani się opatrzył, gdy znalazł się przy kasie i zapłacił za bilet. Zawartość portfelu poważnie zeszczuplała, zato kieszeń wypełniła się prospektami, mapami, rozkładami jazdy i t. p. Wszystkie formalności tegoż jeszcze dnia miał załatwić Taraszkiewicz.
Dopiero znalazłszy się na ulicy Runicki zastanowił się nad tem, że właściwie popełnił głupstwo. I to znowu przez tę swoją manjerę przeprowadzania spraw od