Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani to umiała życie sobie urządzić. Co my, proste ludzie.
W wejściowych drzwiach zgrzytnął klucz.
— O, jest Adela — powiedział obojętnie i krzyknął: — Adelka, a chodzino! Gościa mamy...
— Pan Kwiatkowski?... — zawołała zaspanym głosem Adela. — A to dobrze. Tylko buty ze śniegu obtrząsnę.
— Chodzino, chodź, nie Kwiatkowski.
Drzwi uchyliły się i Adela w nich skamieniała:
— Jezus, Marja! — wyszeptała — Magda!
Rzuciły się sobie w objęcia i obie zaczęły płakać. Od Adeli czuć było mdłym zapachem jatki i pieluszkami. Schudła i postarzała bardzo. Wyglądała tak staro, jak matka, kiedy umierała.
— Czy ja też tak zbrzydnę po porodzie? — przebiegło przez głowę Magdy.
Tymczasem Adela zdjęła palto i, usiadłszy tuż przy siostrze, przyglądała się jej z rozczuleniem, zachwytem i z podziwem. Długo nie mogła zdobyć się na żadne pytanie.
— Jakże ci, Magduś — wykrztusiła wreszcie. — Jesteś szczęśliwa?
— Owszem — odpowiedziała Magda z bladym uśmiechem.
— To chwała Bogu, chwała Bogu... Ślicznie wyglądasz, ślicznie.
— Tak sobie...
— A widziałaś moją kruszynkę?
— Widziałam, pan Edmund mi pokazywał, jest rozkoszna.
Adela pomimo to pobiegła do drugiego pokoju i wró-