Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego głęboki i niedający się usunąć żal, a jednak pragnęła za wszelką cenę, by Ksawery w oczach innych ludzi nie uchodził za snoba, ani za głupca. Przyznawała mu też głośno wszystkie te zalety, które bezsprzecznie i dla wszystkich oczywiście posiadał. Nie mówiła jednego: — że dla niej nie przedstawiały już one żadnej wartości.
Traktowała go uprzejmie, dość chłodno, ale życzliwie. Usiłowała nawet wzbudzić w sobie wdzięczność za jego dobrą wolę, chociaż wiedziała, że jest ona wynikiem nietyle skruchy, ile nieumiejętności znoszenia zimnej atmosfery w domu. Pomimo pozorów męskości charakteru, był słaby i miękki.
Gdy doszło między nimi znowu, któregoś dnia po wyjeździe panny Klementyny, do rozmowy na ten, wciąż wiszący w powietrzu, temat, nawet rozpłakał się.
Było to tak:
Wczesnym rankiem Magda na dziedzińcu folwarcznym przyłapała jakiegoś obcego wyrostka, który na jej widok zaczął rejterować. Wobec tego jednemu z ludzi kazała go dopędzić i, pomimo wykrętów, wydobyła odeń list, który miał wręczyć dziedzicowi, koniecznie do rąk własnych. List był z Borychówki.
Magda znalazła Ksawerego w kuźni i wywoławszy go, podała mu list.
— Przyniósł chłopiec z Borychówki — powiedziała bez żadnej intonacji.
Ksawery zaczerwienił się i cofnął ręce za siebie.
— Nie chcę go.
— Cóż za dziecinnada — wzruszyła ramionami. — Weź!