Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co mi mówił Ksawery... Miłe rozczarowanie. Mój drogi! Znajduję, żeś zupełnie niesłusznie nazywał panią podtatusiałą sawantką.
— Magdo! — jęknął Ksawery.
— Czy powtarzam nieściśle? — zwróciła się doń najwynioślej, jak umiała.
— Doprawdy... Magduś... Nic podobnego... A pozatem ta cała scena...
— Wyszpiegowała nas pani — zaczęła pani Mira.
Magda jej przerwała:
— Bynajmniej. Myli się pani bardzo. Stało się to tylko dzięki przypadkowi. Przykro mi, że popsułam państwu humory. Naprawdę to drobiazg. Jeżeli pani Ksawery i nadal jest potrzebny do posług w łóżku, proszę bardzo. Niema czego się krępować. Mnie to nie zawadza.
— Jak pani śmie! — krzyknęła Czerska. — Wypraszam sobie ten rzeźnicki styl.
— Rzeźnicki? Zapewne. Wśród rzeźników takie damy, jak pani, nazywają lafiryndami! — wypaliła Magda.
Ksawery w samą porę skoczył między obie kobiety, gdyż pani Czerska rzuciła się ku Magdzie.
— Na miły Bóg! — wołał szeptem, chociaż nikogo nie było przynajmniej w promieniu pół kilometra — Na miły Bóg, uspokójcie się!... To straszne!...
— Jestem zupełnie spokojna, mój zacny mężu — odpowiedziała Magda — To twoja kochanka...
— Magduś!...
— ...to twoja kochanka zachowuje się dość nieetykietalnie. Aż dziwię się, że przy twojej pasji dobrego tonu nie nauczyłeś jej odpowiedniej formułki towarzyskiej na podobną okazję. Podnieś pani płaszcz! Nie zapominaj