Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Magda! — syknął Ksawery ledwie dosłyszalnym, lecz wściekłym szeptem.
— O co ci chodzi? — zapytała go głośno.
Panna Klementyna zmarszczyła brwi.
— Moje dziecko. Postępuje pani niemądrze, urządzając sobie z naszej rozmowy popis swojej zjadliwości i sprytu. W dyskusji nie wystarcza być złośliwą, lecz trzeba przedewszystkiem zdobyć się na złośliwość w stawianiu kwestji. Wie pani doskonale, że to, co jej mówię, wypływa nie z chęci dokuczenia pani. Gdyby chodziło o szermierkę słowną, mniemam, że potrafiłabym odnieść zbyt łatwe i zbyt tanie zwycięstwo. Jednakże moje aspiracje nie idą w tym kierunku. Sądzę, że rozumie pani sama, dlaczego. Jeżeli też usiłuję wpłynąć na formowanie się pani stosunku do naszej sfery, powoduję się jedynie względem na pani dobro. Czuje pani doskonale, że ambicja, która kazała pani poszukać męża ziemianina, wynikała z faktu, że dostrzegała jednak pani w tem środowisku wartości wyższego rzędu. I tak będzie zawsze, przynajmniej w Polsce. Tysiące dziewcząt z warstw mieszczańskich marzą i będą marzyły o zbliżeniu się do warstwy ziemiańskiej. Można to nazwać snobizmem, ale snobizm musi zawsze pociągać ku czemuś, co uważamy za lepsze, za cenniejsze, za wyższe. I nie zmieni tego faktu to, że wśród ziemiaństwa znajdują się nawet liczne jednostki, nie zasługujące na podziw czy szacunek. A pani doskonale wie, moje dziecko, jakich wzorów radzę pani szukać i, co więcej, w duchu przyznaje mi pani słuszność.
Spojrzała na zegarek i dodała:
— Kiedyś chętnie z panią o tem obszerniej pomówię. Niech pani któregoś dnia przyjedzie. Teraz, niestety, nie mam czasu.
Wstała i nie pozostało nic innego, jak przystąpić do