Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ksawery przybladł zlekka i zaprzeczył:
— Zastanawiałem się nad tem, ale to już — dziś nieaktualne.
— Czyżby? — podniósł brwi pan Tomasz z niedowierzaniem.
Magdzie przyszło na myśl, że może on kupiłby Karczówkę i dlatego powiedziała:
— Jeżeli znalazłby się dobry kupiec...
— Więc jednak?... Przed kilku dniami był tu u mnie dyrektor Banku Wschodniego z Warszawy, pan Stęposz. Wspomniał zaś, że pani pertraktowała z nim co do sprzedaży Karczówki.
— Magda? — zdziwił się Ksawery.
— Wspominałam panu Stęposzowi o tem w rozmowie, tak, między innemi — pośpiesznie dodała Magda.
Rzeczywiście, będąc w Warszawie przed paru tygodniami, odbyła z dyrektorem Stęposzem wielką naradę w sprawie Karczówki, lecz umyślnie zataiła to przed Ksawerym, który z niewiadomych powodów był zazdrosny o Stęposza. Ani przypuszczała, że w tak głupi sposób wyda się to i to właśnie w Radzieńcu. Układała też w głowie cały plan uspokojenia Ksawerego, lecz pan Holimowski niespodziewanie zaczął znowu:
— Pan Stęposz jest dla pani pełen uznania, a nawet zachwytu. Urodę pani dzięki niemu poznałem już w samych superlatywach, zanim uzyskałem obecnie sposobność stwierdzenia, że niema w nich odrobiny przesady.
Znowu włożył monokl i patrzał na Magdę spokojnem, zimnem, ale łakomem okiem.
— O, pan jest zbyt łaskaw — bąknęła.
Tymczasem nadeszły panie. Najpierw żona pana Tomasza, pani Halina, drobna siwa staruszka o smutnym uśmiechu na bardzo zwiędłej i zmarszczonej twarzy, i pan-