Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

parkiem i pałacem radzienieckim, zapewniając, że ile razy tu przyjeżdża, zawsze nowy ogarnia go zachwyt.
— Proszę — wskazał fotele pan Tomasz i sam usiadł dopiero wtedy, gdy Magda zajęła miejsce.
— Jakże miewają się panie?... — odezwał się Ksawery.
— Dziękuję ci. Są zdrowe. Przypuszczam, że przekonasz się o tem osobiście. Wkrótce już zejdą.
Magda zauważyła, że Ksawery przyjął tę zapowiedź z ulgą.
— Cóż kochany wujaszek porabia? — zapytał już swobodniej.
— Starzeję się, to wszystko — z bladym uśmiechem odpowiedział pan Tomasz i zwracając się do Magdy, dodał: — Gdy się jest tak bardzo młodą, niepodobna zrozumieć tego słowa.
— Każdy wiek ma swoje dodatnie strony — zaryzykowała Magda.
— Zapewne. Doświadczenie, prawo, lub przynajmniej pretensje do szacunku... Tak... tak... Jakże podoba się pani nasza okolica?
— Nie znam jej prawie wcale. Tak pochłania mnie praca, że...
— Nie może sobie wujaszek wyobrazić — pośpieszył na pomoc czujny Ksawery — jak Magda pracuje. Istny szał!
Starzec kiwnął głową:
— Owszem, słyszałem. Bardzo to chwalebne. Kursują już legendy o pani rządach u mego siostrzeńca. Nareszcie w Wysokich Progach znalazł się ktoś, kto nie myśli wyłącznie o wyrzucaniu pieniędzy za okno. Słyszałem, że szukacie amatora na Karczówkę?