Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Klementynę, zatrzymał u siebie, powierzając jej rządy domu. Było publiczną tajemnicą, że pani Halina nie tylko nie miała żadnego prawa głosu, nie tylko była raz na zawsze odsunięta od obowiązków reprezentacji, lecz dzięki płochliwemu usposobieniu nawet nie pokazywała się gościom.
— Moja żona jest niedysponowana — mimochodem wyjaśniał pan Tomasz tym, którzy, nie będąc poinformowani o istotnych obyczajach Radzieńca, zaczynali od konwencjonalnego pytania o szanowną małżonkę.
Wygalowany odźwierny przy bramie, herby i dziewięciopałkowe korony na liberjach, na portyku, na porcelanie i srebrze, pozamykane wysokie okna, stare zbroje w hallu, cisza prawie kościelna — wszystko to zrobiło na Magdzie onieśmielające wrażenie.
Ksawery usiłował zachowywać się swobodnie i nadrabiał miną, lecz też nie był w swoim sosie.
Czekali dobre dziesięć minut, zanim otworzyły się drzwi i na progu ukazał się gospodarz. Bardzo wysoki, raczej szczupły, o białej bezbarwnej twarzy, z sinawemi workami pod oczyma, prawie łysy, mógł mieć około siedemdziesiątki, lecz pomimo to trzymał się prosto, wyniośle i wytwornie, a jego ciemne ubranie leżało na nim zadziwiająco świetnie.
— Dzień dobry, drogi wujaszku — przywitał go Ksawery — przywiozłem przedstawić ci moją żonę.
Pan Holimowski, nie spiesząc się, umieścił w lewem oku monokl i, przyjrzawszy się Magdzie uważnie, wyciągnął do niej rękę:
— Miło mi panią poznać — powiedział sucho.
Magda nie mogła wydobyć ani słowa z zaciśniętego gardła.
Ratując sytuację, Ksawery zaczął zachwycać się