Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu zostało zaledwie dwieście. Osiem tysięcy to nic. Wpłacenie ich do Towarzystwa byłoby zwykłem głupstwem.
Zastanowił się: ładnym i prawdziwie pańskim gestem byłoby urządzenie ogromnego pijaństwa, na cały Bristol, na całą Warszawę. Sprosić wszystkich znajomych, pokazać im, jak się robi przyjęcia, potem co do grosza uregulować rachunek i zastrzelić się przy stole.
To byłaby klasa! Jakiś grecki patrycjusz przecie przy uczcie przeciął sobie żyły.
Runicki wzruszył ramionami:
— Tylko nie grajmy przed sobą komedji.
Przeliczył pieniądze i zabrał się do ubierania. Dochodziła czwarta. Przedewszystkiem należało zjeść obiad.
O małżeństwie zresztą niepodobna było myśleć teraz, chociażby przez wzgląd na Mirę. Wdał się w ten romans najniepotrzebniej w świecie. Właściwie mówiąc, nigdy nie podobała mu się zbytnio, a po dwuch latach stała się wręcz ciężarem, kulą u nogi. Gdyby była bogata, gdyby wreszcie djabli wzięli tego jej stryja, wszystkoby ułożyło się prosto i jasno. Niestety nie zanosiło się na to wcale. Przeciwnie. Stryj Miry zamyślał sam o małżeństwie, a dla bratanicy nie zrobi nic, zwłaszcza po tym jej niedorzecznym rozwodzie z Pawłem.
Runicki przy każdej sposobności podkreślał w okolicy i wobec wszystkich znajomych, że Mira rozwiodła się bynajmniej nie dla niego. Poprostu niezgodność charakterów. Dla zaakcentowania tej sytuacji wyrażał się nawet o Pawle, którego w gruncie nie cierpiał, z najwyższem uznaniem. Ile razy spotkali się, umyślnie i demonstracyjnie prowadził z nim długie rozmowy.
Pomimo to nie należało się łudzić. W powiecie nikt