Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każę wam piękną klacz, którą świeżo kupił mi ojciec! Chodźmy, chodźmy!
Wszyscy skwapliwie skorzystali z tej sposobności, ale Astra też poszła z nimi i zaraz wzięła Magdę pod rękę:
— Właściwie powinnam być z tobą po imieniu, jeżeli nie masz nic przeciw temu. Nazywaj mnie Astrą.
— A ty mnie Magdą.
— Świetnie. Moje prawdziwe imię jest Zofja, ale wybrałam sobie szwedzkie Astrid. To ładniej brzmi. Prawda?...
— Ślicznie — potwierdziła Magda, pomału odzyskując równowagę.
— Widziałam cię wiele razy na scenie i uważam że szkoda cię na żonę dla takiego snoba i mydłka, jak mój kochany kuzynek. On nawet nie jest zły, tylko dziwnie ciasny i porządnie głupi.
Magda obejrzała się, a stwierdziwszy, że nikt ich nie może słyszeć, odezwała się pojednawczo:
— Przykro mi, że masz tak złe zdanie o Werym. Zapewniam cię, że...
— Ach — przerwała Astra. — Nie broń go przedemną. Znam doskonale jego zalety. Chyba nie ukrywał tego przed tobą, że był moim kochankiem?... No, nie przerażaj się — wybuchnęła śmiechem — Kiedyś miałam taki kaprys, ale moje kaprysy nie powtarzają się. Co ci jest?
Magda odwróciła głowę. Zrobiło się jej niewypowiedzianie przykro.
— Przecież nie miałaś go za dziewicę — ironicznie zaśmiała się Astra.
Magda nic nie odpowiedziała, korzystając z tego, że właśnie doszli do stajni i połączyli się z resztą towarzystwa. Jednak z trudem udawała dobry humor do końca