Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stryj nie lubi sztucznego światła, bo jego zdaniem lampa psuje wzrok, no, i nafta jest droga. Stary jest skąpy.
Obeszli dom naokoło i usiedli na ganku, gdzie stało kilka koszykowych foteli i kilka zydlów zbitych z sosnowych zlekka oheblowanych desek. Roje much unosiły się nad stołem na krzyżakach, na którym pozostały jeszcze resztki okruszyn po obiedzie.
Z wnętrza wybiegła siwa, drobna staruszka, straszliwie zaaferowana, sepleniąc powtórzyła prawie dosłownie to, co już usłyszeli przed kwadransem od służącej, i, ukłoniwszy się kilka razy, znikła w sieni.
— To klucznica, Michalinka — objaśnił Ksawery, i nagle spochmurniał.
Fakt, że Michalinka nie zaproponowała ani herbaty, ani owoców, nie mógł być bez znaczenia. Nie prosiła nawet, by czekali. Przeciwnie pomimo zaaferowania z całym naciskiem podkreśliła, że „niewiadomo, kiedy wrócą“.
Mogłoby to znaczyć, że stryj i kuzynki umyślnie ulotnili się z domu, spodziewając się wizyty, której.... której może przyjąć nie chcieli.
Wybierając się do Zalotów, Ksawery przewidywał i taką ewentualność. Wprawdzie dwie młodsze kuzynki napewno nie miały w głębi duszy nic przeciw Magdzie, ale decydował tu przedewszystkiem stryj Marek i jego pupilka Janka. Ona tu właściwie była od śmierci matki panią domu i, pomimo stosunkowo niedużej różnicy wieku, miała wielki wpływ na siostry.
— Czekamy jeszcze dwadzieścia minut — spojrzał Ksawery na zegarek — jeżeli do tego czasu nikt nie wróci...
Nie dokończył, gdyż właśnie w bocznej alei rozległ się tętent szybkiego kłusa i z za zakrętu ukazał się rosły