Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ VI.

Dwór z Zalotach ani rozmiarami ani wyglądem nie mógł się równać z pałacem wysokoproskim. Był to długi parterowy dom z facjatami i z kilkoma oszklonemi gankami, przykryty stromym gontowym dachem, gęsto łatanym i niesymetrycznie upstrzonym kominami. Ze wszystkich stron przyrastały doń rożne przybudówki, częściowo tynkowane i bielone wapnem, częściowo świecące nagiemi belkami byle jak ociosanemi.
Przed domem był wprawdzie duży trawnik z bukietem jodeł w środku, ale zapuszczony, porosły łopianami i ostem, pstrzący się kretowiskami. Swobodnie wałęsały się po nim kury i gęsi, wylegiwały się na słońcu psy, wywracały kozły dzieci służby folwarcznej, a stale pasł się niski brzuchaty osioł, napół wyleniały ze starości i ślepy na jedno oko. Alejka wjazdowa i objazd pokryte były nigdy nie naprawianym brukiem z okrągłych kamieni, miejscami powyrywanych. Garby i wyboje, a po lada deszczu kałuże o niewiadomej głębokości upiększały i inne alejki, kręto biegnące za dom, gdzie odrazu zamykał się dziedziniec folwarczny już wcale niebrukowany, a otoczony ze wszystkich stron zabudowaniami gospodarskiemi. Pod ścianami leżały tu pordzewiałe obręcze, połamane pługi, jakieś kłody i wielkie kupy gnoju.
Dopiero dalej rozciągał się stary cienisty sad, warzywniki, a za niemi grunty orne i łąki.