Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała sobie sprawę, że i Ksawery już teraz w Wysokich Progach nic nie ma do decydowania, że nieświadomie, ale dobrowolnie wyrzekł się tego prawa na rzecz przyszłej żony.
Im bliżej jednak czuła się osiągnięcia celu, tem bardziej w jej oczach malała sama wartość tego celu. Zbyt łatwo ustępowały przed nią trudności, zbyt lekko usuwały się przeszkody. Przyszłość wprawdzie była ich jeszcze pełna, ale w Magdzie znikła już wszelka obawa. Wiedziała, że je przezwycięży.
Z całkiem też inną miną przyjechała po raz drugi do Wysokich Progów. Ani śladu nie pozostało w niej z dawnej tremy. Przeciwnie. Trzymała się z godnością, niemal wyniośle wobec rezydentów, wobec służby z pewnością siebie przyszłej pani, a wobec państwa Runickich z prawie poufałą serdecznością.
Nazajutrz wyjeżdżała na tournée i była to wizyta pożegnalna, a jednocześnie przedślubna. Ślub bowiem mieli wziąć w Krakowie, gdzie zespół Magdy zatrzymywał się na kilka dni.
Ksawery był zachwycony metamorfozą Magdy. Wodził za nią oczyma, a gdy znaleźli się sami, powiedział:
— No, winszuję ci. Teraz już wyglądasz, jak pani Ksawerowa Runicka z Wysokich Progów.
Magda zaśmiała się:
— Czy to ma być szczyt wszelkiej wartości?
Odczuł w jej słowach ironję i trochę się obraził.
— Zapewne. Nie jest to tyle, co powiedzmy Radziwiłłowa z Nieświeża, ale upewniam cię, że niejedna kobieta... hm... nie traktowałaby tego tak lekko...
— Ja też nie traktuję lekko. Przeciwnie. Ciężko mi z tą twoją drażliwością. No, a teraz chodźmy obejrzeć pokoje, które nadadzą się dla letników.