Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I nie chodziło Magdzie o bogactwo, o luksusowe próżnowanie, nawet nie o dostatek. Przecie dążąc uparcie do realizacji swoich młodocianych celów życiowych, nie bała się ani niewygód, ani przykrości, ani ciężkiej, wyczerpującej pracy. Spokój i dobrobyt miała w domu, którego się wyrzekła. Bogactwa i wygody odrzuciła wraz z odrzuceniem oświadczyn Biesiadowskiego, z pięknego, beztroskiego życia zrezygnowała, gdy nie przyjęła propozycji dyrektora Stęposza i kilku podobnych. Gdyby nawet Ksawery nie kochał jej tak bardzo, jak tego nieustannie dawał dowody, zgodziłaby się na to małżeństwo.
Jeżeli też próbowała je odwlec, to z myślą o zarobieniu jak najwięcej pieniędzy jeszcze przed ślubem. Pozatem uważała za pożyteczne rozpowszechnienie się wiadomości o „mezaljansie“ Ksawerego wśród jego krewnych i znajomych.
— Niech oswoją się z tem — mówiła.
— To nierozsądne — protestował Ksawery — gdyby już raz klamka zapadła, nie mieliby o czem gadać, a tak nawet nie wyobrażasz sobie, na co jestem nieustannie narażony.
— To nie po rycersku z twojej strony — śmiała się. — Chcesz, bym i ja z tobą dzieliła te przykrości? Przecież po zapadnięciu klamki spadnie to i na mnie.
O jednej przyczynie swego zwlekania nie wspominała narzeczonemu: — o Mirze. Wiedziała, że Ksawerego łączył z Mirą kilkuletni romans, że pani Mira dla niego rozwiodła się z mężem. I w to jedno Magda nie chciała wnikać, chociaż Ksawery nieraz napomykał o swoich, związanych z tem przykrościach. To już powinien był załatwić samodzielnie. Mimochodem tylko zwróciła jego uwagę, że może przecie liczyć w tem na pomoc matki.