Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każdej okazji wzywać go do Warszawy. I tak przyjeżdżał co tydzień na sobotę i niedzielę.
Wówczas spędzali czas na niekończących się omawianiach spraw bieżących...
— Doprawdy — krzywił się Ksawery. — Nie wyobrażałem sobie, by takim językiem przemawiała miłość pary narzeczonych.
— Cóż chcesz — wzruszała ramionami Magda — Sam jesteś temu winien. Gdybyś myślał więcej o przyszłości wtedy, gdyś jeszcze był sam...
— No, już nie strofuj mnie, Magduś, już dobrze, dobrze... Więc jak z temi opasami?
I zdawała mu relację. Dzięki Biesiadowskiemu uzyskała to, że handlarze bydła z grójeckiego gotowi byli na niezłych warunkach lokować krowy, przeznaczone na rzeź, na czas podpasienia w opróżnionych, z racji nieopłacalności gospodarstwa mlecznego, oborach wysokoproskich.
Idące stąd i z innych pomniejszych źródeł wpływy nie uprawniały jednak do różowych myśli. Trzeba było nieustannie czuwać, dreptać po bankach i urzędach, zabiegać o ulgi i prolongaty, pilnować gotówki, by nie dostała się do rąk Ksawerego lub jego matki. Ci nie umieli oszczędzać i należało ich do tego zmusić.
Po pewnym czasie Magda doszła do przekonania, że główną przyczyną rozrzutności Ksawerego jest jego próżnowanie. Bynajmniej nie był z natury leniwy. Przeciwnie, gdy tylko chciał się popisać lub poprostu nie miał kim się wyręczyć, potrafił pracować zawzięcie. Z tej obserwacji bardziej, niż z konieczności ograniczenia wydatków wynikła dymisja pana Pieczyngi i obu pisarzy prowentowych, a także pana Lisieckiego, który zarządzał młynem i gorzelnią, a właściwie pobierał pensję za