Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciszej! Ciszej! Mama jeszcze gotowa przez megafon zawiadomić o tem wszystkich.
— I tak przecie dowiedzą się. Takie rzeczy nie dają się ukryć.
— A mama cieszy się z tego.
Pani Aldona wzruszyła ramionami:
— Ja płakać nie będę. Wiesz dobrze, że przedewszystkiem myślę o twojem szczęściu. Ale okolica! No!
— Więc co robić?... — załamał ręce.
— Czy ja wiem?... Skandal będzie kolosalny. Wystarczy sama nasza kochana rodzinka. No!
— Więc trudno. W oczy mi nikt słowa nie powie, a co będzie za plecami, to już mniejsza o to. Zresztą, droga mamo, kiedy wujo Tomasz żenił się z żydówką, też musiał być skandal, a jednak rozeszło się i dziś najlepsze towarzystwo bywa u nich.
— No tak, ale stary Goldblum już sam należał do towarzystwa. No, i za córkę dał dwa miljony rubli.
Ksawery żachnął się:
— A kto potrzebuje wiedzieć, że ja za Magdą nie dostaję grubych pieniędzy?
Pani Aldona osłupiała:
— Jakto nie dostajesz?
— No, bo nie dostaję.
— Nie?
— Powiedziałem. Ani grosza.
Pani Aldona szeroko otworzyła oczy i nagle wybuchła:
— Chyba oszalałeś!?
— Może i oszalałem.
— Ani grosza? Mówisz przecie, że ten rzeźnik jest bogaty.