Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze, dobrze... — przerwał Runicki. — Proszę mnie teraz połączyć z Wysokiemi Progami. Będę u fryzjera.
— Słucham pana dziedzica.
Skinął głową i poszedł do fryzjera. Pan Ryszard, który zawsze osobiście obsługiwał Runickiego, golił właśnie kogoś minorum gentium, z kim widocznie w zakładzie nie liczono się zbytnio, gdyż pan Ryszard kazał się zastąpić któremuś z pomocników, a sam już był na usługi „szanpana dziedzica“. Wiedział spryciarz, że pachnie to grubym napiwkiem.
Po niemal dwutygodniowej niebytności w Warszawie włosy Runickiego wymagały wielu zabiegów. W domu, w Wysokich Progach, golił się sam, w Grójcu zaś fryzjerom nie dowierzał.
Mycie głowy, strzyżenie, golenie, podcięcie wąsików, by na całej długości górnej wargi wyciągnęły się równiuteńką linją, lecz ani o jeden milimetr nie wysunęły się poza kąciki ust, co psułoby cały styl uśmiechu. Pozatem nikt nie umiał podczernić wąsów i brwi z taką dyskrecją, jak Ryszard, ani tak zręcznie ostrzyc, by podkreślić tę niewielką ilość siwizny na skroniach. Zresztą nie tylko dlatego lubił go Runicki. Pan Ryszard w każdym zwrocie, w każdym ruchu czy ukłonie miał ten doskonały ton czci, podziwu i famulusowskiej poufałości, których przedewszystkiem należało wymagać od służby. A że bynajmniej nie dla wszystkich był takim, zasługiwało to na tem większe napiwki.
Włosy zostały uczesane z niezmiennym, chociaż na wsi z trudem dającym się utrzymać na poziomie doskonałości rozdziałkiem, sięgającym niemal do karku, wypomadowanym najlepszą brylantyną i przyprasowanym rurkami. Podczas masażu twarzy, panna Nelly szyb-